Ewa Zaprasza to miejsce znane z rewelacyjnej polskiej kuchni. Kto by pomyślał, że w małym nadmorskim Sasinie znajduje się taka perła w koronie. Doskonałość tutejszych potraw zachwalało wielu, w tym słynny Maciej Nowak, który podobno na swoją ostatnią wieczerzę zjadłby śledzia w majonezie właśnie od Ewy. Hm...
Podczas ostatnich nadmorskich wakacji postanowiliśmy w końcu sprawdzić, czym zachwyca się pół Polski i grono naszych znajomych. Motywacja była tak silna, że na obiad postanowiliśmy jechać aż 80 km. Dotarliśmy do wrześniowego, pustego Sasina. Na parkingu tego dnia akurat wyjątkowo mało aut. W sezonie podobno ciężko tu o miejsca nie tylko na parkingu ale i przy stole. Mamy więc szczęście. W środku dziwnie. O gustach się nie dyskutuje ale wrażenie niezbyt pozytywne. Boazeria, wykładzina, komiek bez ognia,krzesła jak u babci. Wszystko utrzymane w beżach i bielach. Niby ma być przytulnie ale jest raczej kiczowato i pojawiają się skojarzenia z wystrojem podrzędnego lokalu. Dobrze jesteśmy już na miejscu, po długiej podróży, więc nie dajmy się zmylić wystrojowi. Być może zaraz na naszych talerzach pojawią się potrawy, które przeniosą nas w inny świat.
Jest nas czwórka dorosłych plus dziecko więc będzie co próbować. Na wstępie dopytujemy o śledzia, który jako miłe czekadełko pojawia się przed przystawkami, razem ze sporą ilością pieczywa. Śledź jest bardzo dobry ale żeby od razu kwalifikować go na ostatni posiłek w życiu to lekka przesada. Znam co najmniej 3 osoby, które spokojnie mogłyby stawać z Ewą w szranki w tej kategorii.
Zacznijmy od przekąsek. Carpaccio z półgęska jest cieniutkie i rozpływa się w ustach. Całość psuje jednak oprawa talerza. Nijak do dania staropolskiego, które współcześnie osiągnęło tytuł produktu regionalnego z Pomorza, mają się oliwki, suszone pomidory, kapary, marynowane cebulki i sos z octu balsamicznego. Włoskie antipasti pojawiają się zresztą jako towarzystwo do każdego z dań głównych. Ślimaki po burgundzku są niczego sobie. Plus za specjalne sztućce!
Przejdźmy do dań głównych. Pieczeń z dzika z ziemniakami i zasmażanymi warzywami jest bardzo sucha. Podobnie sprawa ma się z królikiem. Polany sosem i zaserwowany z buraczkami nie rozkłada na łopatki. Golonka podana z różnymi sosami budzi zadowolenie konsumenta. Najlepiej ze wszystkiego wypada pieczona szynka w sosie chrzanowym z ziemniakami i pieczonymi warzywami.
Mały człowiek towarzyszący nam wybiera rosół, jednak nigdzie nie ma informacji, że zostanie on podany z lanymi kluseczkami co nas dorosłych cieszy i smakuje, jednak nie podchodzi pod gusta 3 latka.
Składając sztućce rozumiemy zapis w karcie, o możliwości zamówienia połowy porcji za 70% jej ceny. Ma to nawet sens bo nie sposób przejeść ilości podanego jedzenia. Jest tego bardzo, ale to bardzo dużo. Prosimy o zapakowanie na wynos.
Nie ma możliwości, żebym nawet najedzona po brzegi nie skosztowała jakiegoś deseru. Tu wybieramy lodowy sernik miodowo-cynamonowy i gruszki w sosie waniliowym. O sernik walczymy zaciekle bo jest obłędnie smaczny. Gruszki są dobre aczkolwiek niezbyt oryginalne.
Niestety tak jak w tytule tego wpisu tu liczy się ilość. Bynajmniej nie oznacza to, że jakość jest słaba bo z wyjątkiem suchego dzika i królika było smacznie. Ilość jednak rządzi. Nie było by przecież wstydem podać wszystkie te dania bez setek włoskich ozdobników, malin czy pomidorków koktajlowych. Po co mieszać dobre polskie zasmażane warzywa z zielonymi oliwkami.
Mimo wszystko Ewa nadal będzie zapraszać. Nam jedna wizyta w zupełności wystarczy. Panie Maćku proszę o kontakt to podeślę parę adresów na śledzie ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz