Podczas nadmorskich wakacji u znajomych zajadaliśmy się pysznym chlebem na zakwasie domowego wypieku. Obserwowałam przez 2 tygodnie proces przygotowania i wypiekania, tak aby po powrocie do domu zacząć piec na własną rękę.
Teoretycznie nie jest to nic trudnego. Wszystkie suche składniki miesza się w garnku, dodaje się wodę z ropuszczonym zakwasem, miesza, wlewa do formy i pach po 5 godzinach chleb gotowy. Niestety w moim przypadku dopiero 3 podejście okazało się udane i sądzę, że każde kolejne będzie lepsze. Metodą prób i błędów można osiągnąć sukces.
Ale od początku!
250 gram mąki żytniej lub orkiszowej. Pytanie na jaki chleb mamy ochotę. Wybór należy do Was.
Pół szklanki mąki orkiszowej lub żytniej w zależności, której użyliśmy jako pierwszego składnika.
W zależności od upodobania: simię lniane, pestki słonecznika, sezam...
Wszystkie składniki po około pół szklanki ale ilość można dowolnie modyfikować.
Następnie płatki owsiane lub orkiszowe - pół szklanki.
Otręby żytnie lub owsiane - pół szklanki.
Łyżeczka cukru, łyżeczka soli lub więcej dla fanów smaku słonego.
Mieszanie składników i ustalanie ich ilości to swego rodzaju eksperyment i fajna zabawa. Polecam!
Wszystkie suche składniki mieszamy w misce. Tu pojawia się największy dla mnie problem jaka ilość wody. Po 3 podejściu ustaliłam, że 400 ml powinno sprostać zadaniu. Woda musi być ciepła ale nie gorąca. W niej rozpuszczamy nasz drogocenny zakwas po czym wlewamy po trochu do suchych składników tak aby masa nie wyszła zbyt rzadka. Na celu mamy osiągnięcie masy, którą da się kształtować w formie a nie takiej która się przelewa i rozpływa. Mam nadzieję, że jest to mniej więcej zrozumiałe. Jeśli zostało trochę wody nie ma się czym przejmować. Oznacza to, że może dodaliście więcej ziaren i płatków, które związały mąkę.
Odejmujemy z gotowej masy około pół słoiczka i stawiamy z nałożoną ale nie zakręconą pokrywką i grzecznie czekamy, aż urośnie po brzegi. Dopiero potem chowamy do lodówki. Zakręcenie słoika z niewyrośniętym zakwasem grozi eksplozją przy następnym odkręceniu. Znam takich, którym wybuch zakwasu zrobił w kuchni niezły sajgon ;-)
Formę silokonową smarujemy delikatnie oliwą z oliwek i przenosimy naszą masę, której nadajemy kształt bochenka.
Teraz 2 wersje wydarzeń. Możemy czekać aż chleb sam z siebie wyrośnie (osobiście nie testowałam tej wersji więc trudno mi powiedzieć ile może to trwać) i dopiero wtedy go pieczemy lub wstawiamy naszą formę na 3 godziny do piekarnika rozkręconego na 50 stopni. Następnie wyjmujemy formę z pieca podkręcamy do 180 stopni i pieczemy kolejne 1,5 godziny.
Pamiętajcie, że każdy piekarnik jest inny i inaczej piecze o czym pewnie już się przekonaliście. Mój piekarnik musiałam rozkręcić na wyższą temperaturę niż moja znajoma i dopiero wtedy chleb się udał.
Po wyjęciu z pieca dajcie bochenkowi odsapnąć i przechowujcie go w szmacianej torbie.
Nie zrażajcie się, że nie udało się za pierwszym razem. Modyfikujcie. Eksperymentujcie. Kiedyś na pewno się uda. Moja rodzina jest zachwycona i zajada ze smakiem ;-)
PS. Zakwas wykorzystajcie w ciągu 10 dni!!!